Bianka przewracała się z boku na bok. Właściwie to była już śpiąca, ale rozpierające ją emocje nie pozwalały jej zasnąć.
– Czemu jeszcze nie śpisz, Kwiatuszku? Śpij, kochanie, śpij, bo musisz mieć siłę na tę podróż – mamusia z zatroskaną miną podeszła i cmoknęła córeczkę w czoło.
– Dobrze, postaram się, mamusiu.
***
Wydawało się, że minęła ledwie chwila. Nagle wszystko spowiła zawierucha, niosąca z impetem cząsteczki pyłu i tumany piachu. Dął silny wiatr.
– O nie, burza piaskowa!
Wokół krążyły ciemne leje z gryzącym, wciskającym się do oczu i ust piaskiem. Nic, zupełnie nic nie było widać. Bianka przycisnęła mocno poduszkę do głowy, by osłonić się przed tym gwałtownym żywiołem. Przez moment jeszcze słychać było rwetes i tumult, i nagle – jak niespodzianie wszystko się rozpętało, tak i ucichło.
Bianka powolutku, z przestrachem, podniosła głowę. Okazało się, że zamiast poduszki, trzyma w dłoniach bawełnianą chusteczkę.
W powietrzu jeszcze wirowały drobinki kurzawy. Jakby lekko i z gracją tańczyły na wietrze. To opadały, do łagodnie wznosiły się w górę, zupełnie jakby jakaś niewidzialna dłoń kręciła nimi piruety.
– Mamusiu! Taaatuuusiuuuu! Gdzie jesteście?
Odpowiedziało tylko echo, odbijające się od skalistych wzniesień i zawstydzone tym, że połyka początki wyrazów.
– Mamusiu! Tatusiu!
Nic. Głucha cisza.
Dziewczynka złożyła buzię w podkuwkę, ale dzielnie powstrzymywała napływające do oczu łzy. Naraz spostrzegła coś migocącego w oddali. Wytężyła wzrok i zrozumiała, że to nadjeżdżająca karawana. Przez chwilę przemknęło jej przez myśl, że może powinna się schować, ale i tak nie miała na to szans. Była na otwartej przestrzeni. W promieniu kilkuset metrów nie było niczego, za czym mogła by się przyczaić. Zresztą i tak już ją dostrzeżono i karawana poczęła zmierzać w jej stronę. Za chwilę usłyszała skrzypienie piasku pod wielbłądzimi kopytami.
– Co taka mała dziewczynka robi sama na środku ogromnej pustyni? – usłyszała i odwróciła się w stronę, z której dobiegało pytanie.
Zobaczyła piękną egipską księżniczkę, z kruczoczarnymi włosami opadającymi aż do ramion.
– Kim Pani jest? – zapytała onieśmielona.
– Kim Ty jesteś? – księżniczka odpowiedziała pytaniem na pytanie, a melodia jej głosu była tak czysta, tak barwna i tak dźwięczna, że można by słuchać tego tembru bez przerwy.
Dziewczynka jeszcze przez chwilę przyglądała się nieznajomej kobiecie, zanim odparła:
– Jestem Bianka. Nie wiem jak się tu znalazłam. Byłam w swoim łóżku, gdy rozpętała się ta burza…
– Tak, tak, wiem, zazwyczaj właśnie w ten sposób znajdują się tutaj osoby z Twojego wymiaru. Podczas zasypiania wpadłaś w tunel czasoprzestrzenny i wywiało Cię aż tutaj. Teraz jednak nie ma ani chwili do stracenia, jeśli nie chcesz stanąć oko w oko z nadjeżdżającymi Beduinami.
– A kim oni są?
– To koczownicy, grasujący w okolicy. Lepiej schodzić im z drogi.
– I co teraz?
– Załóż ten amulet i wskakuj na dywan.
– Na dywan?
– To nie jest zwyczajny dywan. Ale już nie zadawaj tylu pytań, tylko prędko wsiadaj, no już!
Bianka ze zdumieniem wypełniła polecenie.
– A teraz przekręć tarczę amuletu i pomyśl o czymś przyjemnym. No i trzymaj się mocno, żebyś nie spadła.
W tej samej chwili dywan zaczął unosić się w górę. Najpierw powoli, jakby dopiero nabierał rozpędu, z każdą chwilą jednak przyspieszał i zyskiwał na mocy.
– Jupi, jak fajnie! Zawsze marzyłam o tym, żeby przelecieć się czymś takim! Czy mogę posterować? – ekscytowała się Bianka, a księżniczka patrzyła na jej radość z tkliwością i wzruszeniem.
Trudno powiedzieć, ile trwała podróż, bo upłynęła na tak miłej rozmowie, że żadna z nich nie liczyła czasu.
Pojazd – a właściwie to latający dywan – zatrzymał się u wrót pałacu. Ów pałac wyglądał jakby był zbudowany z… błota i gliny, ale i tak był zachwycający. Zapierał wręcz dech w piersiach. Weszły do środka, którym panował luksus i przepych.
– Na pewno jesteś głodna, chodź, przekąsimy coś – księżniczka skinęła zapraszająco głową i wskazała na stół suto zastawiony salaterkami, paterami i półmiskami z egzotycznymi frykasami i rarytasami. Bianka faktycznie odczuwała już ssanie w żołądku, dlatego z przyjemnością przystała na tę propozycję.
Po posiłku udały się na zwiedzanie pięknych komnat. W jednej z nich, komnacie gościnnej, czekało już posłanie.
– A teraz zdrzemnij się troszkę, bo widzę, że tego potrzebujesz – księżniczka wskazała na posłanie. Bianka bez oporów położyła się na atłasowej pościeli i lekko przytuliła swoją bawełnianą chusteczkę, którą cały czas trzymała w dłoni. Księżniczka zgarnęła kosmyk z jej czoła, pogłaskała ją po głowie i zaczęła nucić – swym cudownym, pełnym magii, głosem – egipskie pieśni. Można powiedzieć, że melodia była… hipnotyzująca.
Bianka patrzyła swoimi dużymi oczyma i coraz trudniej było jej oprzeć się wrażeniu, że księżniczka ma rysy twarzy… jej mamy.
W pewnej chwili poczuła jednak, że jej powieki robią się coraz cięższe, a oddech coraz spokojniejszy. Usłyszała jeszcze, jak księżniczka mówi, że zostawia jej butelkę wody w razie, gdyby chciało jej się pić, ale nie miała już siły podziękować.
Śniło jej się, że Kleopatra i Nefretete kłóciły się o to, która jest piękniejsza. Bianka miała ten spór rozstrzygnąć, a gdyby nie wydała sprawiedliwego werdyktu, miały rzucić ją krokodylowi nilowemu na pożarcie. Och, jakże się ucieszyła, kiedy ten koszmar dobiegł już końca! Wybudziła się w ostatniej chwili, właśnie, gdy czuła już na sobie oddech i ślinę tego groźnego, drapieżnego gada.
Zaraz, zaraz, ale co się dzieje? Gdzie ona znowu jest? Gdzie pałac i gdzie księżniczka? O co w tym wszystkim chodzi? Bianka niespokojnie rozejrzała się wokół. Znowu leżała na gorącym piasku. Wstała i otrzepała sukienkę. Bawełnianą chusteczką wytarła buzię, piasek lekko łaskotał ją w kącikach ust. Podniosła butelkę z zimną, krystalicznie czystą wodą. A jednak nie wymyśliła sobie spotkania z księżniczką, przecież to ona dała jej tę wodę. Przechyliła butelkę do ust i skosztowała. Tego jej było trzeba! Musiała tu leżeć już od dawna, bo było jej bardzo gorąco. Słońce wisiało wysoko nad horyzontem i prażyło niemiłosiernie, jakby nie znało litości. Pomyślała, że musi oszczędzać wodę, gdyż nie wiadomo jak długo tu pozostanie.
Nie wiedziała też, w którą stronę powinna pójść. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, tylko piasek. Bezbrzeżny ocean piasku. I ona sama. Mała, maleńka, jak jedno ziarenko. Co powinna czynić?
Założyła na głowę chusteczkę, wodę schowała do torebeczki na ramieniu, i ruszyła przed siebie. Nie wiedziała dokąd zmierza, ale czuła, że musi iść, bo tutaj to tylko ją czeka śmierć z pragnienia. Szła długo i niewzruszenie, choć opadała już z sił. Postanowiła być dzielna i odważna, co wcale nie było prostym zadaniem w sytuacji, gdy wszystko było jedną wielką niewiadomą. Nie wiedziała czego się spodziewać, ani co ją czeka. Była znużona i skonana. Po kropelce zwilżała swe spierzchnięte usta, aż w końcu w butelce nie zostało już nic. Czy widziała coś poza piaskiem? Kilka uschniętych krzewinek, jakieś mizerne porosty, jaszczurkę (nieznanego jej gatunku) i parę dorodnych skorpionów. Mijała też uschnięte, bielące się w słońcu kości, co wcale nie nastrajało jej optymistycznie.
I nagle… Oaza! Oaza w samym sercu pustyni. Hura, jest uratowana!
Nagle wstąpiła w nią niesamowita energia. Zaczęła biec, ile sił w nogach. Ale im bardziej zbliżała się do oazy, tym mniej wyraźna ona się stawała. Dosłownie rozpływała się w oczach. O nie, czyżby to była jeno fatamorgana? Ale Bianka nie poddawała się tak łatwo, nie zniechęcała się, i parła wciąż do przodu.
A jednak. Kiedy dotarła do miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą zieleniły się palmy i skąd dobiegał szum strumyczka, nie było już nic. Jak to możliwe, że tak dała się zwieść zmysłom? Rozejrzała się wokół – nic, tylko suchy, spalony słońcem, piach. Po policzku spłynęła jej łza. Smuga po niej zaschła w jednej chwili. Za to w miejscu, gdzie łza upadła, dziewczynka coś spostrzegła. Schyliła się i zaczęła kopać w piasku.
Butelka! Oby była w niej czysta woda! – Bianka podniosła ją do góry. Lekko potrząsnęła. Nie, to nie woda. Ale co? Jakaś kartka, pewnie z wiadomością. Dziewczynka odkorkowała butelkę i wyciągnęła papirusowy zwój. Dziwne, był czysty. Może dawniej coś tu było napisane, tylko wyblakło od tych promieni słonecznych?
Już miała odłożyć butelkę z powrotem, gdy stała się rzecz niesłychana. Zaczął ulatniać się z niej jakiś dym, który rósł i rósł, aż uformował się z niego… Dżin we własnej osobie.
– O pani, jestem do Twoich usług! – skłonił się z grymasem na twarzy – O rety, tyle czasu tkwiłem w tym zamknięciu, że teraz łupie mnie we wszystkich kościach. Czy pozwolisz, o pani, że lekko się porozciągam i pogimnastykuję? – i nie czekając wcale na odpowiedź począł czynić dziwne skłony i wygibasy.
Bianka przetarła oczy ze zdumienia. – Mój osobisty Dżin? – pomyślała tylko i na samą myśl o tym szeroko się uśmiechnęła. Wiedziała, że już nie zginie i na pewno wszystko pomyślnie się ułoży. Nie przewidziała tylko jednego: że Dżinowi tak gruchnie w kościach, iż powołując się na lumbago, poprosi o zwolnienie ze służby – i znowu nie czekając na pozwolenie – rozpłynie się, pogrążając w niebycie.
Na chwilę jeszcze tylko wychylił głowę z butelki i krzycząc: – Uwaga, kobra! – dmuchnął magicznym pyłem, który sprawił, że śmiertelnie niebezpieczny wąż skamieniał w tym samym momencie, w którym nachylał się złowrogo, by ukąsić dziewczynkę w nogę. O włos, a skończyłoby się tragicznie!
Zmienił się również krajobraz, teraz wokół piętrzyły się piramidy. A Bianka stała właśnie pośród tłumu ludzi, z podekscytowaniem gestykulujących. Chwilę jej zajęło, by i fonia do niej dotarła. Poszczególne głosy z zacięciem rozprawiały o niezwykłym znalezisku.
– Na co czekasz? Bierz miotełkę do ręki i pomóż kolegom – pan wyglądający na szalonego naukowca wskazał palcem grupkę dzieci kilka lat starszych od Bianki. Dziewczynka posłusznie wykonała polecenie. Wzięła do ręki pędzel i skierowała swe kroki we wskazanym kierunku. Po drodze z ciekawością się rozglądała. Wyglądało na to, że znajduje się w samym sercu archeologicznej eskapady. Jedni pracowali ze skupieniem, inni w wielkim poruszeniu. Zrozumiała, że właśnie natrafili na coś niezwykłego. Ze strzępków rozmowy wywnioskowała, że mówią coś o grobowcu, sarkofagu, faraonach, skarbie, klątwie. Wynikało z tego, że lękali się przekleństwa, które ponoć rzucono na śmiałków mających odważyć się wejść do środka.
– Ja mogę tam pójść! – wyrwała się dziewczynka, przerywając rozmowy i wprawiając wszystkich w osłupienie – Ja się wcale nie boję!
– Ty? Ty jesteś za mała, to zbyt niebezpieczne! – odparł ktoś z tłumu.
– Ależ skąd, poradzę sobie! – Bianka nie dawała za wygraną.
Ale nikt jej już nie słuchał, a co niektórzy kiwali tylko głowami z powątpiewaniem i drwiną.
Dziewczynka miała jednak plan. Zaczeka aż wszyscy zasną i wówczas zakradnie się do grobowca. Była taka zaintrygowana, co też kryje się w środku, że ciekawość aż ją rozpalała.
Na szczęście dzień chylił się już ku zachodowi. Wszyscy byli zmęczeni ciężką pracą i palącym słońcem, więc szybko posnęli. I na to właśnie Bianka czekała. Prędziutko przemknęła się do odkrytych drzwi. Bezszelestnie wsunęła się do środka. Było ciemno, więc zapaliła latarkę (którą zawsze miała schowaną w swojej torebce na ramię). Sunęła w nieznaną przestrzeń krok za krokiem, uważając, by nie wpaść w żadną pułapkę. Dotykając ściany łagodnie przesuwała się do przodu.
– Mówiłam, że uda mi się! – szepnęła z dumą.
Nagle ktoś zastąpił jej drogę. Wzdrygnęła się, przestraszona, i uniosła głowę do góry. Sfinks. Sfinks we własnej osobie.
– Kim jesteś i czego chcesz tu chcesz? Czego szukasz? Po co przychodzisz? Życie Ci niemiłe? Nie boisz się klątwy? – zasypał ją pytaniami.
– Jestem Bianka. I nie boję się żadnej klątwy. Przecież nie chcę nic złego zrobić ani też mącić niczyjego spokoju.
– To co tu robisz? – jego głos był donośny, kategoryczny i nieznoszący sprzeciwu. Albo przynajmniej tak dobrze udawał.
– Właściwie to nie wiem. Byłam ciekawa co się tutaj kryje, to wszystko.
– Jasne, i wcale nie szukasz skarbu! – Sfinks, z drwiną, ryknął zniecierpliwiony, aż wszystko zatrzęsło się w posadach.
– Nooo, nie. Słowo honoru.
– I mam Ci uwierzyć?
– Tak.
Widać było, że ta odpowiedź zbiła nieco z tropu Sfinksa. Nie chciał jednak dać tego po sobie poznać, więc szybko nadrobił miną i powiedział: – Dobrze, zadam Ci jedną zagadkę. Masz jedną szansę na odpowiedź. Tylko poprawna sprawi, że Cię przepuszczę. Jak odpowiesz błędnie albo nie będziesz znała odpowiedzi – zostaniesz tu na zawsze.
Bianka głośno przełknęła ślinę. Wiedziała, że to nie przelewki, ale właściwie już teraz nie było wyboru. Wóz albo przewóz.
– Zaczynajmy!
– Dobrze, zaczynajmy! Słuchaj uważnie, bo nie będę powtarzał. „Są dwie siostry – jedna rodzi drugą, a druga pierwszą” – Sfinks począł uważnie wpatrywać się w dziewczynkę.
A ona w niego. Gdyby nie stroił takich groźnych min, to dałaby sobie głowę uciąć, że miał oczy jak… tata, takie dobre i łagodne. Nie, on nie może być zły! W pewnej chwili wydawało jej się nawet, że mrugnął do niej okiem.
Ale wróćmy do zagadki. Dziewczynka gorączkowo zaczęła przeszukiwać szufladki w swojej głowie. W którejś leżała ta odpowiedź, przecież wałkowała to w domu tyle razy. Ale tak to już zwykle bywa, że kiedy denerwujemy się, gdy jesteśmy pod presją, nagle mamy zaćmienie i nagły zanik pamięci. Jak to szło, no jak?
I wtedy niespodzianie coś poruszyło się w torebce. Butelka. Zakotłowało w niej i korek wyskoczył z impetem, a Dżin (pod postacią obłoczka dymu) wypłynął, jęcząc: „Dzień i noc, dzień i noc zamknięty w tym znienawidzonym szkle…”
No tak. Dzień i noc! Nagle Biankę oświeciło: – Dzień i noc, to jest odpowiedź na Twoją zagadkę, Sfinksie. Z dnia rodzi się noc, a z nocy – dzień, a w języku greckim oba słowa są rodzaju żeńskiego, więc można powiedzieć, że są to siostry!
Sfinks wydał tylko niewyraźny pomruk niezadowolenia. – Ta zagadka była zdecydowanie za prosta, następnym razem muszę pomyśleć nad czymś bardziej skomplikowanym – powiedział sam do siebie i odsunął się na bok, zwalniając przejście.
– Dziękuję! – dziewczynka nie kryła radości. – Dżinie, pozwól, że pozostawię Cię tutaj, myślę, że znajdziecie wiele wspólnych tematów – i położyła butelkę u stóp skonsternowanego Sfinksa. Widać było jednak, że znajomość od razu zaiskrzyła, bo obaj jegomościowie natychmiast nawiązali konwersację.
Bianka wkroczyła do zatarasowanej dotąd sali. Spodziewała się znaleźć tam jakieś skarby, ale nie. W rogu widać było tylko dziwną łunę, poświatę, coś skrzącego się nieokreślonym blaskiem.
Założę się, że nie zgadniecie co to było. Strzelajcie. Macie dokładnie jedną próbę, jak wcześniej Bianka.
(…)
<Pudło!>
To był… tunel czasoprzestrzenny. Bajka dobiega końca. W B. zaraz nadejdzie jedna z wspomnianych wcześniej sióstr – Dzień. Rodzice przyjdą do pokoju Bianki, żeby ją obudzić, dzisiaj przecież lecą na wytęsknioną wycieczkę do Egiptu. Wyobrażacie sobie, jakby się zmartwili, gdyby nie zastali jej w łóżku? Umieraliby ze strachu; gdzie też ona jest? Jakby miała im wytłumaczyć, że przeżyła burzę piaskową, o mały włos nie stanęła oko w oko z Beduinami, leciała latającym dywanem, była w pałacu egipskiej księżniczki, omal nie została rzucona na pożarcie krokodylowi nilowemu i prawie ukąsiła ją zabójcza kobra, a na koniec trafiła do ekipy archeologów, rozmawiała z Dżinem z butelki i rozwiązała zagadkę Sfinksa. Myślicie, że dorośli daliby temu wiarę? Wątpię.
Zatem nadeszła już pora, by Bianka wkroczyła w tunel czasoprzestrzenny i znalazła się z powrotem w swoim łóżku. Zupełnie jakby nigdy nic.
Uwielbiam korzystać z magii drugiej z sióstr – Nocy. Jest taka… pełna niezwykłości, nieprzewidywalna, nigdy nie wiadomo, jaką niecodzienną przygodą nas (w śnie) obdaruje. Czy Wy też ją za to lubicie?
***
Mamusia niechcący potrąciła butelkę leżącą na nocnym stoliku. Pełną orzeźwiającej, krystalicznie czystej wody.
– Bianeczko, pora wstawać! – delikatnie szturchnęła córeczkę – O rety, jesteś spocona, jakbyś była na pustyni. Ale rozkopałaś tę kołdrę – mama lekko się uśmiechnęła. Uśmiech miała jak… egipska księżniczka.
– Tylko nie zapomnij swojej bawełnianej chusteczki na głowę – tato wsunął przez drzwi swoją głowę do pokoju.
– Jejku, coś Ty z nią zrobiła?! Mówiłam, żebyś nie brała tej chustki do piaskownicy. Teraz jest cała z piasku – mamusia się zmartwiła, bo nie bardzo miała już czas na szukanie innego okrycia głowy.
– Oj tam, oj tak, daj jej spokój – tatuś tajemniczo się uśmiechnął i mrugnął okiem. Bianka była przekonana, że zrobił to dokładnie tak samo jak… Sfinks.
KONIEC
Zadanie dla Bianki:
Narysować jedną z przeżytych w Egipcie przygód.
Dla Czytelników:
Chcecie wiedzieć kogo Bianka spotkała w Noc Spadających Gwiazd i w jaki sposób uratowała nas od kompletnych ciemności w nocy? Kliknijcie tu: [KLIK]
Jedna myśl w temacie “Bianka w Egipcie (bajka na zamówienie)”