
Są tacy, którzy kochają rzucać się w wir wydarzeń. Napędza ich adrenalina, wyzwania, podnieca spontan i niepewność.
Ja do tej grupy nie należę. Mnie w ogóle trudno gdziekolwiek zaszeregować, bo mieszczę w sobie ogrom sprzeczności. Kocham wolność i niezależność, a jednocześnie najbezpieczniej czuję się w klatce, którą z troską pielęgnuję. Mało kogo do niej wpuszczam. Wychodzę z niej, kiedy sama czuję potrzebę, a nie kiedy wabi mnie świat. A do tego, choć mnie ona mocno uwiera – czasem wolę uciąć swój ogon, niż zamienić ją na nową przestrzeń.
Czasem przychodzi jednak czas zmian. Najczęściej wtedy, gdy czuję, że brak mi już powietrza. Chociaż to też paradoks, albowiem – muszę ze szczerością przyznać – że od dawna nie stąpałam po tak dobrym i w miarę stabilnym gruncie. Wytłumaczenie zatem kryje się więc gdzie indziej. Może w osławionej piramidzie potrzeb Maslowa? Przez ostatnie lata z mozołem wygrzebywałam się z dołu, w jaki niepostrzeżenie wpadłam. Krok po kroku wspinałam się na koleje szczeble: potrzeby fizjologiczne, bezpieczeństwa, miłości i przynależności, szacunku i uznania… Może pora odważyć się w końcu sięgnąć po Mount Everest tejże hierarchii?
Zmiany. Przede wszystkim nadeszła pora uporządkowania przestrzeni. Dotąd blog ten pełnił rolę schowka, strychu, piwnicy, lamusa. Powstał kilka lat temu, zupełnie niezamierzenie. Stworzył go ktoś, kogo właściwie nie znam, nigdy nie widziałam na oczy i być może nigdy nie ujrzę. Ten ktoś przysłał mi link, podał hasło i zaproponował, bym go zagospodarowała wedle swojej woli. Podziękowałam, aczkolwiek nie bardzo wiedziałam, co począć z takim spadkiem. Czułam się, jakbym dostała kawał dobrej, żyznej roli, z której można czerpać profity (świeże powietrze, gospodarstwo pod zielonym lasem, nieskrępowana wolność, plony rolne etc.), ale brak mi podstawowej wiedzy i umiejętności. Pozwoliłam więc, by chata popadała w ruinę, ziemia dziczała, rozprzestrzeniały się chwasty. Mieszkałam gdzie indziej, uprawiałam inną działalność i innego bloga, a tutaj zaglądałam sporadycznie i od przypadku. Aż w końcu zbrzydł mi pośpiech i ograniczenia oraz bycie jedynie „pańszczyźnianym chłopem”, co skłoniło mnie do odchwaszczenia ugoru i powolnego odbudowywania klimatycznej chatki, ciasnej, ale własnej.
Postaram się zacząć wszystko na nowo. Owszem, pozostanie część notek z poprzedniego wcielenia bloga, ale – w miarę możliwości – zasieję tu również nowe myśli. Mam nadzieję, że z czasem powstanie tu całkiem przyzwoity ogród.
Dotąd nie napisałam jeszcze notki „pożegnalnej” w moim ostatnim projekcie „pisanka-jean.blogspot.com”, choć żar w nim wygasł już jakiś czas temu. A jednak uważałam go za wygasły wulkan, który w każdej chwili może zbudzić się ze snu i potraktować wirtualną przestrzeń lawą kolejnych spostrzeżeń i emocji. Nie mówię, że tak się nie stanie. Póki co, podjęłam decyzję: przenoszę swoje manatki tutaj. Niczego nie obiecuję ani sobie, ani Wam. Po prostu szukam swojego miejsca, swojego kawałka podłogi i swojej „pełnej miski”.
Rozgoszczę się tu. Rozgośćcie się i Wy. Być może znajdziemy wspólny język…
A.